Recenzja filmu

Franciszek (2015)
Beda Docampo Feijóo
Darío Grandinetti
Silvia Abascal

Eminencjo, mamy problem

Ułóżmy kilkanaście pocztówek w przypadkowej kolejności. Parę retrospekcji, dzieciństwo, seminarium, arcybiskupstwo, działalność społeczna, kilka obrazków z konklawe, korpo-perypetie
Eminencjo, Najprzewielebniejszy Księże Kardynale, Ekscelencje Księża Biskupi, Czcigodni Kapłani i Osoby Życia Konsekrowanego, pragnę wyrazić swoje zaniepokojenie, iż do polskiej dystrybucji dopuszczono kolejną papa-czytankę. Z intencją, jeśli dobrze rozumiem, czysto "dydaktyczną" - nadchodzi doskonała okazja, żeby "urwać" gimnazjalistom dwie godziny języka polskiego, a przy tym udowodnić, że kino to rzecz nudna i wtórna (grzeszna?). Może następnym razem dzieciaki poprzestaną na lekturze opisu na Filmwebie i już nawet oglądanie ekranizacji szkolnego kanonu wypadnie z żelaznego repertuaru uczniowskich strategii adaptacyjnych. Eminencjo, dobrze, że papież Franciszek - słynący ze skromności - nie zważa na to, co piszą i kręcą na jego temat, bo inaczej niechybnie cisnąłby piuskę w kąt i wrócił do nauczania w dzielnicach biedy. Tyle tutaj lukru, tyle połysku, tyle kioskowej hagiografii, że aż chcemy podejść do ekranu i pomacać – może zaszeleści jak darmowa wkładka do "Super Expressu"?



Księże Biskupie, śpieszę zawiadomić, że pomnik wycięto z dykty. Matrycę autorzy dostali gotową – "Karol – człowiek, który został papieżem" i "Jan Paweł II" z Jonem Voightem to właściwy trop. Dalej kilka kosmetycznych zmian, w końcu trzeba jakoś zaznaczyć postępowość papieża, jego otwarcie na dialog i różnicę, zadziorny charakter i rewolucyjność w kwestiach społecznych. Dorzucono więc postać dziennikarki-agnostyczki, która pisze o Franciszku książkę i z którą Bergoglio wchodzi w przyjacielską relację. Pod wpływem tej znajomości Ana przechodzi przemianę w "istotę duchową" - rezygnuje z aborcji mimo nacisków swojego demonicznego partnera-psychoterapeuty, a papież-rewolucjonista chrzci jej nieślubne dziecko. Pardon Eminencjo, piszę "rewolucjonista", a filmowemu Bergoglio zdecydowanie bliżej do elitarysty - filantropa z obowiązku, nie wrażliwości. Zamiast smrodu faweli woli rozmowy z równymi sobie - ludźmi dobrze wykształconymi, kulturalnymi i czystymi jak wspomniana dziennikarka. Przy herbacie, ciastkach i Mozarcie, z kolei biednych mieszkańców slumsów poklepuje protekcjonalnym gestem po plecach i pyta o zdrowie. Aktor grający Franciszka - chyba wbrew pierwotnym intencjom - skleja swoją postać z ojcowskiej zachowawczości, dystansu, podniosłych kazań, aforyzmów. Nie ma w sobie nic z ludowego filozofa, a nawet nic z człowieka z krwi i kości - niby chodzi na piechotę i wyrzeka się przywilejów, ale przede wszystkim wonieje słodyczą, nakłada ręce, błogosławi, zupełnie jak święty ze średniowiecznych legend.



I znowu sztucznością trąci ocieplanie wizerunku biskupa Rzymu (czyli kanoniczne "tam, za rogiem, chodziliśmy na kremówki"). Twórcy chyba zbyt mocno wzięli sobie do serca zasadę, że bajka o papieżu musi być przede wszystkim estetyczna, bo bród i cierpienie źle wyglądają i źle się sprzedają - nieważne, w kinie czy w okienku pocztowym. Ciało świętego nie ulega przecież zepsuciu, odzwierciedlając nieskazitelność jego duszy. Filmowy "Franciszek" to ultra-mieszczańska, dobrze sytuowana rodzina, ładne przedmioty i ładni ludzie, urocza babcia, której Bergoglio zawdzięcza powołanie. Są też oczywiście kumple i piwka, randki z "najładniejszymi cycuszkami w mieście", ale tak po prawdzie to przede wszystkim teologia, ewentualnie lektura Borgesa w przerwach - sprawy ducha od najmłodszych lat, żadne tam grzeszne przyjemności.



Mało tego, zamiast kontrowersji, stawiajmy na krajobrazy i architekturę, Argentyna to przecież piękny kraj, a Buenos Aires to prawdziwa metropolia, nie zmarnujmy szansy na wielką akcję promocyjną! A że promować można także implicite - wykorzystując np. strukturę filmu - skonstruujmy narrację na wzór prospektu turystycznego. Ułóżmy kilkanaście pocztówek w przypadkowej kolejności. Parę retrospekcji, dzieciństwo, seminarium, arcybiskupstwo, działalność społeczna, kilka obrazków z konklawe, korpo-perypetie zeświecczonej dziennikarki i wielki finał, czyli papieski tron. Voila! Ulotka gotowa do druku.



Księże biskupie, to wszystko byłoby jeszcze do przełknięcia. Co jednak w sytuacji, kiedy papież jakimś cudem obejrzy swoją biografię i zobaczy, że takim samym prospektem – zachęcającym wręcz do grupowych wycieczek po slumsach – czyni się tutaj biedę, wykluczenie i przemoc? Nad kolorowymi slumsami Buenos Aires świeci słońce, uśmiechnięci ludzie tańczą na ulicach, pozdrawiają się wesoło i tłumnie ściągają na kazania Ojca Jorge. Cierpienie pojawia się, i owszem, ale nie wywołuje go pusta miska, tylko aborcja i strach przed potępieniem. Eminencjo, woda święcona się rozlała, film wchodzi, katecheci i poloniści rezerwują bilety, tej fali już nie zatrzymamy. Naszą ostatnią nadzieją pozostają ambony.
1 10
Moja ocena:
2
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones